Rozdział 1
Krążył on nieraz po naszej dolinie. Zataczając kręgi nad naszymi pastwiskami niczym nad terenem łownym. Na który miał w zwyczaju codziennie wyruszać. Niosąc trwogę na wszystkich mieszkańców doliny. Bo odkąd tu zamieszkał, to nikt nie mógł czuć się bezpiecznie. Czy to zwierzę, czy człowiek. Smok gustował we wszystkich żywych istotach swoich nowych terenów łownych. Nikt nie miał pewności skąd przybywa. Bo za każdym razem zjawiał się z innej strony. Co tylko potęgowało strach w mieszkańcach doliny. Nie sposób było na niego zapolować bo jego ataki, choć stały się codziennością, to jednak zawsze były zaskoczeniem. A ofiara Smoczego rodu do ostatniej chwili nie ma zazwyczaj pojęcia, że to ona jest obiadem dla bestii tego akurat dnia. No i te przeszywające serce grozą cienie jakie bestia swoim ogromnym cielskiem kładła po całej dolinie. Krążąc tak czasem godzinami. Wypatrując swoją ofiarę. I…ułamki sekund. Gdy na tą jedną chwilę człowiek, czy zwierz staje się mniej czujny. Wtedy to się staje. Trach. I już po wszystkim. Nie można czuć się bezpiecznym gdy on się pojawia. Krążąc wysoko ponad jakimkolwiek zasięgiem ze strony mieszkańców. Gdyby jeszcze można było wyśledzić skąd przybywa. Byłaby szansa dopadnięcia zwierza w jego legowisku. Jednak i ta nadzieja wydawała się poza zasięgiem mieszkańców przeklętej doliny. Bo tak zaczęto nazywać ją w całym Królestwie. Przeklęta dolina na którą padł złowrogi smoczy cień. Jednak nie to było najgorszym przekleństwem. Strach przed tym co może nastąpić.
Wyspa Siedmiu Wiatrów spalona. Doszczętnie. Tak, że teraz nic już na niej nie rośnie. Wszystko doszczętnie spalone na popiół. Aż do gołej ziemi. A była to przecież kwitnąca roślinnością wyspa. Prawie dwa razy większa niż Przeklęta Dolina. A teraz to tylko spopielona wyspa na oceanie.
Tak samo jak z krajem Gotta. On też został doszczętnie spalony. Niewiele tylko większy od Przeklętej Doliny. A nic już z niego nie zostało. Nic poza popiołem
Smok w swoich upodobaniach zachowuje się w ten sam sposób. Przybywa na pewne tereny, które stają się jego miejscem do polowań. No i poluje. Trwa to latami. Aż wyludnią się te tereny całkowicie. Z wszelkiej ludności i zwierząt. Nic prawie nie zostaje. Nic co Smok uważa za godne uwagi. I wtedy zaczyna się najgorsze. Smok zaczyna ziać ogniem. Niszcząc wszystko co napotka na swojej drodze. Zamieniając to w spopieloną ziemię. Na której już nic nie jest w stanie rosnąć. A zamieszkanie tam staje się niemożliwym do wykonania.
To właśnie sprawiało, że mieszkańcy Przeklętej Doliny czuli strach. A w całym Królestwie panowała podwyższona gotowość. Wszyscy wszędzie rozmawiali na jeden temat. Jak pozbyć się smoka. Jak dopaść to nikczemne zwierzę i pozbawić go życia. Im dalej jednak od Królestwa, tym rzadziej dawano wiary o opowieściach o Smoku. Co to przybywa by polować. A potem pali wszystko doszczętnie. Bajeczki dla dzieci, powtarzano. I naśmiewano się coraz częściej na wieść o tym co Smok wyrządził. Niż się obawiano.
Jednak dla Królestwa nie były to tylko bajeczki dla dzieci. Opowiadane by je wystraszyć. Dla nich to działo się naprawdę. Do króla zgłaszano się z tak wieloma pomysłami, że potrzebne było utworzenie osobnego ministerstwa. By mógł zajmować się tylko i wyłącznie jedną sprawą. Jak pozbyć się Smoka.
To było najważniejszym zadaniem dla wszystkich mieszkańców Królestwa. A nikt nie mógł znaleźć żadnego sensownego rozwiązania. Pozostawało tylko czekanie na nieuniknione. Aż Przeklęta Dolina stała się tylko popiołem. Potem przyszedł czas na wybrzeżne krainy. Smok po tym jak skończył z Przeklętą Doliną skierował się na północ. Zaczynając pustoszyć wybrzeże. Prowincja, po prowincji. Trwało to latami. Aż całe północne wybrzeże zostało zamienione w popiół.
Wtedy przyszedł czas na plądrowanie prowincji znajdujących się w głąb lądu. Przez chwilę panowała nadzieja, że Smok opuścił królestwo po tym jak strzelił w niego piorun w górach, w których żerował przez siedem lat. Wtedy to Smok nie pojawiał się przez wiele lat. Dokładnie czterdzieści siedem lat.
Przez kilka pierwszych lat w Królestwie panowała euforia. Lata wypełnione szczęściem, że jego już nie ma. Że skończyło się najgorsze. Smok przepadł po tym jak w górach został porażony piorunem.
Potem przyszedł czas zwykłych codziennych trosk. O Smoku już prawie nie wspominano. A jak już to tylko wśród starszych ludzi. Pamiętających najgorsze. Młodsi nie za bardzo się tym interesowali. Wiedzieli tylko, że Smok istniał i niszczył. I to wszystko. Nie zdając sobie sprawy jaki strach wywoływał w Królestwie ten zwierz.
W siedemnastym roku od zniknięcia Smoka pojawił się w Królestwie pewien człowiek, który mówił, że znalazł sposób na Smoka. Ale wtedy nikt już nie zawracał sobie nim głowy. Królestwo nękane było najazdami zza morza. Sąsiednie państwa postanowiły wykorzystać słabość Królestwa i organizowały na jego ziemie łupieżcze wyprawy. Co sprawiło, że opowieści o Smoku traktowano jako odległą przeszłość. Nie mającą nic wspólnego z tym co działo się w Królestwie.
Najazdy sąsiadów zostały odparte. Ruszyły wyprawy Królestwa. Łupiąc wszystkie stolice państw agresorów. Nastał okres pokoju. W Królestwie zapanował dobrobyt i całkowite odprężenie. I wtedy przybył on. Smok. W chwili w której najmniej się go spodziewano. Tak jak zawsze. Zaatakował swoją ofiarę w chwili jej odprężenia. Na Królestwo padł paraliżujący strach. Zwłaszcza, że swoje niszczycielskie dzieło zaczął od prowincji w której znajdowała się stolica całego Królestwa. Co sprawiało, że nowina o Smoku rozniesie się pośród innych państw. Co może doprowadzić do kolejnych najazdów. Więc czas odgrywał ogromną rolę.
Postanowiono odnaleźć tego, który wiele lat temu mówił, że znalazł sposób na Smoka. Był on już starcem. Nie za bardzo nadającym się na cokolwiek. Jedyna nadzieja pozostawała w jego zapiskach jakie ten człowiek zostawił po swojej pracy o Smoku. Wynikało z nich, że trzeba sprowadzić piorun i wykierować go wprost na Smoka. Najlepiej jak połączyć ze sobą siłę wielu piorunów na raz. Aby mieć pewność, że bestia już nie wróci. Zbudowano maszynę dokładnie według wskazówek. Ciągnęła się ona niczym wąż, przez prawie całe Królestwo. Zbierając każdą błyskawicę, jaką udało się złapać. Poprzez swoje ciało węża, maszyna więziła pioruny gdzieś w swoich wnętrznościach. Przechowując na polowanie na Smoka. O ile kiedyś takie nastąpi – tak mawiano w tamtych czasach w Królestwie.
A Smok, jak to Smok. Pożerał każdą żywą istotę w swoich łownych terenach. I nic nie mogło go zatrzymać. Bo druga część planu. Równie trudna jak pierwsza. Wydawała się z tych niemożliwych. Zaatakować Smoka. Ale jak to zrobić? W jaki sposób dotrzeć tak wysoko do Smoka. Wzbić się do nieba postanowiono za sprawką magicznych zaklęć jakie są w użyciu w krajach daleko za oceanem, No i ciepłego powietrza. Czarownicy rzucający zaklęcia potrzebowali do tego pewnej ilości ciepła. Aby magia mogła przepłynąć z miejsca w którym było nagromadzone do tego ciepło. Na pojazd, który miał wzbić się w niebiosa. Czarownicy za swoją magię zażądali wysoką cenę. Całe południowe wybrzeże, co nie było takim złym posunięciem. Ponieważ to odsuwało opcję najazdów sąsiednich państw na plan dalszy. A być może i Królestwo pozbędzie się tego problemu raz na zawsze – tak wtedy rozumowano.
Dlatego postanowiono zapłacić cenę czarownikom, taką jaką sobie zażądali. I choć Królestwo wyjdzie z tego okrojone. To jednak w dalszej perspektywie Smok spali wszystko. Więc warto.
Prace z wężową maszyną jak ją nazywano w Królestwie, posuwały się do przodu. Wszyscy się dziwili co to za stwór. Martwy. Bo zbudowany prawie cały z metalu. To jednak żywy. Bo poruszał się i wił niczym wąż. Zwłaszcza gdy walczył z piorunem. Gdy piorun próbował uwolnić się od wężowej maszyny. Ona coraz bardziej więziła go w swoim ciele. Wtedy wąż stawał się najbardziej niebezpieczny. Ktokolwiek się do niego zbliżył zbyt blisko, ten umierał na miejscu.
Prace mogły posuwać się swoim tempem. I choć spieszono się aby jak najszybciej pozbyć się Smoka – tak go nienawidzono. To jednak wizja najazdów przestała prześladować Królestwo. Czarownicy przybywszy na południowe wybrzeże doskonale poradzili sobie z najazdami. Spalili każdą flotę jaką namierzyli na oceanie. Paląc ją doszczętnie. Tak, że nawet jeden okręt z wrogiej floty nie pozostawał. Nigdy o tym nie wspominając. A na pytanie czy to zrobili. Odpowiadali, że patrole strzegą wybrzeża przed agresorami. Królestwo nie musi się niczego obawiać.
Wieści o flotach, które nigdy nie wracały krążyły wśród kupców przybywających do Królestwa. Mawiano, że widziano raz bitwę, która toczyła się blisko miasteczka z wybrzeża. Widziano wtedy jak całą flotę nieprzyjaciela przykrył ogień, który wydobył się z okrętu czarowników. Ten spalił każdy okręt wroga. Sam jeden na całą flotę. Nie doznając żadnych uszkodzeń. A potem zanurzył się pod wodę i już nie wypłynął. Obserwowano to miejsce cały dzień. Aż do zmierzchu. Okręt czarowników się już nie pojawił. Jedni mawiali, że zatonął. Że musiał doznać jakiś uszkodzeń skoro zatonął. Inni powiadali, że spalił wszystkie okręty wroga. Poczekał, aż wszystkie zatonęły. Potem sam odpływając z wolna zanurzył się pod wodę. Robiąc to w taki sposób, jakby robił to nie pierwszy raz. Powoli i bez żadnej paniki na pokładzie. Zanurzył się pod wodę w całkowitej ciszy.
W Królestwie zaczęto okazywać jeszcze większy szacunek czarownikom. Pogłoski o ich magii stawały się coraz bardziej powszechne. Często widywano jak ich oswojone ptaki wzbijały się w powietrze. Wpierw zabierając do swojego wnętrza wielkie ilości skrzyń, jak i innego sprzętu. Te same skrzynie pojawiały się w innej części Królestwa. Za sprawką oswojonych przez czarowników ptaków. Które trzymali swoją magią na uwięzi. A były to czarne ptaszyska, które potrafiły stać nieruchomo w jednej pozycji całymi dniami. Nie poruszone czekały aż zaklęcie przywoła je do życia. Wtedy dudniły od środka. Wydając podczas wznoszenia gwizd. Zapewne po to by oznajmić niebiosom, że nadlatują. Bo pioruny się ich nie imały. Widziano raz jak jeden z piorunów zaatakował zaczarowanego ptaka. Ten zaiskrzył tylko. Wydając z siebie bardziej przerażający gwizd. Słyszany na wiele kilometrów. I poleciał dalej. Jakby nigdy nic.
Takiego sojusznika Królestwo ceniło sobie najbardziej. Ciesząc się, że za niewielki południowy skrawek Królestwa pozyskali tak przyjaźnie nastawionego sojusznika. Zaczęła się era dobrobytu. W południowych prowincjach. Tych sąsiadujących z pasem czarowników – jak zaczęto zwać ziemie oddane im pod władanie – panował dobrobyt na niespotykaną nigdy skalę. Na tamtejszych targach ilość towaru była oszałamiająca. Niesamowite cuda z najdalszych zakątków krain zza oceanu.
Czarownicy nigdy nie mieszali się w żadne sprawy Królestwa. Byli otwarci i przyjaźni. Każdemu z Królestwa pozwalano osiedlać się w krainach władanych przez czarowników. Co sprawiło, że z czasem coraz więcej mieszkańców w całym Królestwie postanowiło zamieszkać w krainach władanych przez czarowników. Emigracja stała się największym problemem Królestwa. Jednak pozwalano na to dlatego, że magia czarowników utrzymywała Smoka z dala. Ich zaklęcia tworzyły sieć ochronną nad tą częścią Królestwa, które w tamtym czasie uważał za swoje tereny łowne. Czarownicy mawiali, że taki stan nie może trwać zbyt długo. Że ich magia jest zbyt słaba aby na zawsze powstrzymać Smoka. Mogą jedynie opóźnić nieuniknione i sprawić by jego pojawienia będą rzadsze.
Tak mijał rok za rokiem. Ludność która wyjechała prawie całkowicie urywała kontakt. Tylko nieliczni go utrzymywali. Ci co wyjechali z Królestwa w większości osiedlali się w odległych krainach władanych przez czarowników. Co sprawiało, że kontakt z nimi się urywał. Taki stan rzeczy trwał dość długo. Co sprawiło, że niektóre prowincje Królestwa prawie całkowicie się wyludniły. Z powodu coraz mniejszej ilości ludności pracujących na roli zaczęło brakować żywności w Królestwie. To wywołało kolejną falę migracyjną pragnącą zamieszkać w odległych krainach władanych przez czarowników. Królestwo chwiało się w posadach. Gdyby wtedy na Królestwo najechały inne państwa, to najprawdopodobniej zostałoby podbite. A ludność oddana w niewolę. Na szczęście mamy czarowników – mawiano.
Sytuacja trwała na tyle długo, że Królestwo kwitnące kiedyś życiem, zamieniło się w krainę upiorów. Bo coraz rzadziej poza miastami można było spotkać człowieka. Miasta wyludniły się na tyle, że ludzie sami palili swoje miejscowości bo były one zbyt wielkie. Ci co pozostali wyglądali upiornie na wyludnionych ulicach. Samo życie w takim mieście stawało się nie do zniesienia. Takie sprawy jak zaopatrzenie było niemożliwym do zrealizowania z powodu niewystarczającej ilości ludzi. Jedynie prowincje graniczące bezpośrednio z pasem czarowników pozostawały nie wyludnione. Wręcz przybyło tam mieszkańców. Tam panował dostatek. Nie to co w pozostałych częściach Królestwa.
Nastał długo oczekiwany dzień. Polowanie na Smoka rozpoczęte. Statki powietrzne wzbiły się w przestworza. Mieszkańcy po raz pierwszy odpowiedzieli Smokowi. Miał to być cios śmiertelny. Cały wysiłek Królestwa skupił się na tej jednej chwili. Zdjęto magiczne zaklęcie chroniące Królestwo przed Smokiem. No i pojawił się. Tak jakby czekał gdzieś w pobliżu. Szukając okazji do rozpoczęcia łowów.
Swoim wielkim cielskiem rzucał cień, co ułatwiało jego lokalizację. Tam wysoko w chmurach gdzieś znajdował się Smok. Dziś on stał się zwierzyną. Rolę się odwróciły. Flota z czarownikami na pokładzie wzbiła się w powietrze niczym chmara komarów. Każdy z nich miał przymocowaną żelazną linę, która łączyła się z wężową maszyną.
Smok wypatrzył swoją ofiarę i zaatakował. Musiał być wygłodniały skoro tak szybko nastąpił atak z jego strony. Ofiara nie miała żadnych szans. Jednak tym razem, gdy unosił swoją ofiarę w niebiosa podniebna flota zaatakowała. Całe niebo pokryło się piorunami. Ziemia zaczęła płonąć w miejscach gdzie były żelazne liny. A Smok wydał z siebie przerażający dźwięk. I spłonął…
Szukano jego szczątków. Nic nie znaleziono. Czarownicy mówili, że Smok już nie powróci. Po tym wydarzeniu stosunek czarowników do mieszkańców Królestwa uległ zmianie…
Rozdział 2
John pracował na pełnych obrotach od samego początku projektu. Był jego największym zwolennikiem. Chciał przenieść całą grę do nowego serweru zanim wyłączą stary serwer na zawsze. Był po prostu zbyt stary. Technologia popędziła do przodu. Kiedyś serwerownie, które zajmowały wielkie powierzchnie, były jak małe miasteczka. Zostały zminiaturyzowane do tego stopnia, że zaczęły zajmować powierzchnię pokoju średniej wielkości.
Dwa lata temu przydzielono go do projektu zajmującym się oczyszczaniem starego serwera i archiwizowaniem pożądanych danych. Nowy serwer stwarzał wprost nieograniczone możliwości. A sama moc obliczeniowa ówczesnych komputerów potrafiła wygenerować rzeczywistość wirtualną prawie niemożliwą do odróżnienia od świata realnego. Poza jednym małym szczegółem. Dotykiem. Rzeczywistość wirtualna była jedynie odbiciem realnego świata. Zakrzywieniem świetlnym na poziomie cząsteczkowym. Które wytwarzały obraz wokół widza. Przenosząc go do świata pełnego przygód. Tak jakby on sam uczestniczył w danym wydarzeniu. To doprowadziło do powstania filmów wcześniej nie spotykanych. W których widz mógł przenosić się po zdarzeniach tak jak po oddzielnych lokacjach. Co doprowadziło do powstania generacji gier typu 2.
Pierwsza gra jaka powstała przy użyciu technologii 2 generacji była grą toczącą się w średniowieczu. To była ulubiona gra Johna z okresu dzieciństwa. Przesiadywał w niej godzinami. Walcząc po jednej ze stron konfliktu. Gdzie wszystkie państwa prowadziły wyprawy łupieżcze. Będąc zbyt słabe na większe wyzwania. Niekończące się bitwy morskie. Przejmowanie statków. Kontrola szlaków handlowych. Frakcje wysyłają swoje floty w różne części uniwersum gry. Gracz jest jednym z członków załogi. Może być kapitanem. Co pozwala mu na decydowaniu na polu strategicznym. Gdzie pływa i łupi. Przejmując inne jednostki. Każdy mógł zostać kapitanem jednej ze stron konfliktu. Budując własną flotę. Awansując w hierarchii stronnictwa jakie wybrał, gdy był wystarczająco dobry. Co dawało mu sławę dzięki której mógł werbować odpowiednią ilość załogi do swoich wypraw.
Grając multiplayer można było uczestniczyć w wyprawach flot, które składały się z pojedynczych okrętów graczy. Każdy dowodził swoją jednostką podczas takiej wyprawy. Organizowane były bitwy z tysiącami graczy jednocześnie. Każdy w swojej wirtualnej rzeczywistości dowodził jednostką. Jednocześnie widząc innych graczy jacy byli w jego pobliżu. To dawało niesamowite doznania obcowania ze światem wirtualnym od tej strony. Niestety gra nic poza bitwami morskimi nie oferowała.
Oczywiście istniała cała gospodarka uniwersum gry. Można było odwiedzać wybrzeżne lokacje i przechadzać się po wirtualnych miastach. Sprowadzać towary do miast co pozwalało w rozbudowie lokacji. W każdym mieście istniały postacie sterowane przez sztuczną inteligencję mające swoje życia w uniwersum gry. Niestety gracz nie mógł wpływać w żaden sposób w zarządzanie lokacjami.
Po niej na rynku pojawiły się kolejne gry generacji typu 2. Oferujące bardziej rozbudowane światy. Zaczęto projektować gry oferujące graczom wprost nieograniczone możliwości. Można było być kimkolwiek się chciało. Powstały symulacje dosłownie wszystkiego. I te wszystkie światy mieściły się na nowych serwerach. Co sprawiło, że pierwsza gra generacji typu 2 po prostu się zestarzała. Jej świat był zbyt ograniczony. Przestano w nią grać. Nawet John grał w nią po raz ostatni w wieku 13 lat. Jednak nigdy nie przestał jej kochać. Tą dziecięcą częścią jego jaka w nim tkwiła.
Dlatego czuł się smutny. Pracował po 14 godzin dziennie. Próbując przenieść postacie z gry na nowe serwery zanim wyłączą serwer na którym była jego ulubiona gra. Świat z jego dzieciństwa przepadnie na zawsze. A on nie zdołał przenieść postaci gry nawet jednej frakcji z uniwersum gry. Przez cały czas miał problemy z łącznością. Mógł pracować tylko ograniczoną ilość czasu. Potem coś go rozłączało. To była nieustanna walka z czasem. John musiał znaleźć jakiś kod postaci gry nim go znowu wyrzuci. Dlatego zawsze skupiał się na małym fragmencie kodu. Porządkował go, bo gdzieś pomiędzy były nieczytelne fragmenty nie będące kodem źródłowym gry. Kopiował, a resztę usuwał. I przenosił się do kolejnego fragmentu kodu gry.
Wydawało mu się, że szybko sobie z tym poradzi i przejdzie do następnego zadania jakie były w zakresie jego stanowiska w dziale archiwum. Niestety zajęło mu to prawie dwa lata i nie udało mu się. Ta niewielka część kodu gry jaką udało mu się zarchiwizować nie wystarczy do odtworzenia całej gry na nowym serwerze. Co oznacza, że gra następnego dnia przepada na zawsze. Przez ten cały czas pracy nad kodem gry, John miał wrażenie jakby coś w środku gry z nim walczyło. Jakby dodatkowe fragmenty nie będące częścią kodu gry pisały się wprost na jego oczach. Gdy o tym komuś wspominał śmiano się z niego. Więc przestał o tym z kimkolwiek rozmawiać. Jednak to, że nie udało mu się przenieść gry na nowy serwer smuciło go bardzo. Zamykając oczy do snu John rozmyślał o tym, że gdy się obudzi, to uniwersum gry z jego dzieciństwa przepadnie na zawsze…